Piątek, 7 maja 2010.
Po czwartkowo-piątkowym spotkaniu towarzyskim w podolsztyńskim Dorotowie trzeba było od razu zbierać się do domu, do rodzinnych Wronek. Tym razem Maciek nie towarzyszył mi na trasie. Gdy tylko spakowałem swoje skromne manatki, od razu wsiadłem w mpka nr 21 i od razu na wylot. Z Olsztyna próbowałem się wydostać mniej więcej przez godzinę. Prawdopodobnie było to spowodowane "konkurencją", która również nieco dalej próbowała szczęścia w łapaniu okazji. Nieopodal mnie polował na okazję młody chłopak. W ręku trzymał jakąś mało wyraźną karteczkę z napisem "Bartoszyce". Podszedłem do niego i łapaliśmy razem. W końcu do Biskupca to jeszcze ten sam kierunek. Przy okazji zamieniliśmy słów kilka. Ów autostopowicz, mój imiennik - Paweł, mimo młodego wieku miał dużo większe doświadczenie w jeżdżeniu autostopem ode mnie (jak dobrze pamiętam, to 8-letnie). Wymieniliśmy się ciekawymi historiami z podróży, a także namiarami, co by się kiedyś na trasie skrzyknąć. Po dłuższej rozmowie stwierdziliśmy że mimo faktu iż ciekawie się gada, to razem mamy mniejsze szanse na złapanie okazji. Rozdzieliliśmy się. Kolega w sklepie obok załatwił karton, z którego zmontował wyraźną tabliczkę... i złapał, do samego domu . Ja odjechałem niedługo po nim. Miłe starsze małżeństwo podążało do Węgorzewa przez Kętrzyn. Do Mrągowa podjechałem. Minęliśmy niezłe urwanie chmury. Bałem się, że w Mrągowie będzie lało. Jednak całkiem dobrą pogodę zastałem. Szybko zjadłem coś i w dalej w drogę. Z Mrągowa sprawnie zabrałem się Golfem z pewnym młodym człowiekiem podążającym do Rynu, do pracy. Ekstremalnie szybko dojechaliśmy. Chyba mu się śpieszyło nieźle. W Rynie nieciekawy wylot, pierwszy raz stamtąd próbowałem łapać. Na szczęście szybko zatrzymał się przyzwoity Fiat Brava. Udało się zwiać przed kolejną chmurą, tym razem prawdopodobnie burzową. Kierująca fiacikiem miła pani podrzuciła mnie do Giżycka na wylot na Suwałki. A stamtąd szybciutko kolejny szczęśliwy traf. Gdy podchodziłem na wylot, zamknęły się szlabany na przejeździe kolejowym. Nagromadziła się kolejka samochodów. Tylko wystawiłem karteczkę i już zza drzwi białego Opla Astry wychylił się miły gość mówiąc: "Wsiadaj kolego! Podrzucę Cię!" Bezpiecznie, sprawnie i z miłą rozmową po drodze dojechałem do Wydmin. Pomyślałem, że skoro już jestem w Wydminach, to mógłbym odwiedzić córeczkę. Tak też zrobiłem. Na pobliskiej stacji benzynowej kupiłem Malutkiej łakocie i poszedłem w odwiedziny. Spacerek z Anielcią minął jak zawsze sympatycznie i milutko. Szybko odstawiłem ją do domu, gdyż pojawiła się sroga chmura burzowa. Myślałem, że zdążę dojść na wylot i szybko czymś podjechać do Wronek. Niestety, po drodze z nieba chlusnęło siarczystym deszczem. Nie pozostało mi nic innego, jak zadzwonić po Młodego, co by po mnie wyjechał. Z deszczem nadeszła porywista burza. Przetrwałem jakoś tę nawałnicę... pod daszkiem tablicy ogłoszeń :) Piotrek zjawił się w końcu. Ledwo dojechał. Wycieraczki w samochodzie ledwo wyrabiały normę.
Powoli dojechaliśmy do Wronek. Trochę przemoczony i wycieńczony, ale jednak... w domu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz