środa, 28 kwietnia 2010

z Wydmin do Olsztyna

Niedziela, sielska niedziela... Spacerek z córeczką wokół jeziora w Wydminach. 
Stamtąd od razu po odwiedzinach wyruszyłem w trasę. Zdzwoniłem się z Maćkiem. Jechał z Olecka już. Nie chciało mi się bezczynnie czekać, to sobie złapałem coś do Giżycka. Zatrzymał się jakiś miejscowy ziomek z Wydmin. Na wstępie dodał, że będzie głośna jazda (miał schrzaniony tłumik w swoim Audi). Specjalnie mnie ta informacja nie zniechęciła (choć gość chyba nie miał tego na celu). Spokojnie dojechałem sobie do Giżycka. Ów ziomek podwiózł mnie w dogodne dla mnie miejsce. Niedaleko wylotu, przy Twierdzy Boyen umówiłem się z Maćkiem, który już dojeżdżał do Giżycka... Hyundaiem Getz z pewnym dziadkiem, który prał mu mózg nagraniami ludowymi i patriotycznymi po drodze :) Dosiadłem się i podjechaliśmy do pobliskich Wilkas. Tam zaczęliśmy żałować że nie mieliśmy karteczki "Mrągowo", bo wszyscy z rejestrami "NMR... " widząc kartkę "Olsztyn" chyba nie skumali że zawsze mogą nas podrzucić do Mrągowa. Wygłodniali z groszem w portfelu skoczyliśmy po jakieś najtańsze draże do sklepu. Po godzinie łapania w końcu... gość jadący Punciakiem z Suwałk do Grudziądza zatrzymał się i zabrał nas. Podziwiał że chce nam się łapać. Zdawał się być z lekka znudzony życiem :) Po drodze mijaliśmy groźny wypadek, gdzieś przed Biskupcem. Ale my akurat dojechaliśmy w jednym kawałku... ba , jak zawsze. Troszkę czasu nam zeszło, ale sympatycznie się jechało.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Dwa razy jednym autem :)

Mamy 19 kwietnia (dzień pogrzebu Prezydenta RP i jego małżonki). Po urodzinowym pobycie w rodzinnych Wronkach czas było wracać do Olsztyna. Do Wydmin towarzyszył mi Damian - mój dobry kumpel, maniak rocka lat 60., militariów i historii. Jako autostopowicz posiada status żółtodzioba :) Zorientowałem się po pierwszym jego zdaniu wypowiedzianym podczas łapania okazji... "pewnie nic nie złapiemy..." etc. Odpowiedziałem mu z uśmiechem, żeby go już o to głowa nie bolała. Minęła chwila i zatrzymał się elegancki srebrny Saab 9-3. Podążała nim do Gdańska para w studenckim wieku. Z góry uprzedzili mnie że w Giżycku będę musiał wysiąść, gdyż stamtąd zabierają ludzi do Gdańska. Z żalem przytaknąłem. No nic, jedziemy. Zawsze to trochę do przodu. W tle śmigała płytka Strachów :)
Pomimo iż jechali do centrum Giżycka, to kierowca podrzucił mnie prawie pod Twierdzę Boyen, czyli na wylot do Mrągowa. Podziękowałem za życzliwość i pożegnałem się. No i dalej... stoję, łapię, macham... i nic. Chyba ten pogrzeb sprawił że żaden olsztyniak wyjątkowo nie przejeżdżał po tej trasie. Niespotykane wręcz zjawisko. Po 20 minutach postanowiłem zmienić miejsce łapania. Podążałem ścieżynką w kierunku rozjazdu leśnego. A tu nagle, przejeżdża znajomy Saab z zaznajomioną już sympatyczną parą. Na tyle siedziała tylko jedna osoba. Kierowca pomachał, po czym zatrzymał się i powiedział, że jednak u nich nastąpiła zmiana planów, nie zabrali wszystkich i zahaczają o Olsztyn. Zaproponowali mi dalszą wspólną podróż. Bez namysłu uradowany wsiadłem do auta. Podróż przebiegła cudnie. Rzadkie uczucie... droga prawie pusta, koleś nie żałował sobie prędkości. Złoty z groszami widniał na prędkościomierzu. Jednak gość jechał w niesamowicie opanowany sposób, widać było że już konkretne odległości ma za sobą i doświadczony z niego kierowca. Bez trudu zaufałem jego manualnym zdolnościom. Fajna muzyczka leciała w tle, towarzystwo sympatyczne. Ba, mogłem jechać do Gdańska ;)
Jednak wszystko co dobre, szybko się kończy. W Olsztynie byłem jakoś po 15:00. A sympatyczne trio ruszyło w kierunku Trójmiasta.
Śmieszna podróż. Dwa razy z tymi samymi ludźmi. Z tym że raz to ja ich złapałem, a potem to oni mnie zatrzymali :)

Do Giżycka...

Czwartek, 15 kwietnia 2010.
Maciek wybierał się na stopa po zajęciach chóru. Zaproponował mi, żebym się z nim wybrał. Planowałem odwiedzić w końcu Babcię Anię w Giżycku, u której często robię krótkie przystanki w trasie na obiad. Maciej oczywiście podążał standardowo do Olecka. Po 14:30 byliśmy już na wylotówce w kierunku Mrągowa. Po 20-minutowym łapaniu zatrzymało się przyzwoite Audi Quattro. Prowadziła Ewelina, studentka podążająca do domu, do męża w kierunku Bań Mazurskich. Całą trasę rozmawialiśmy. Radio samo narzuciło temat: Tragedia w Smoleńsku... echh... nie chcę się rozgadywać, ale to coś strasznego. Jednak media zbytnio przemęczają już zaistniałą sytuacją. A tu jeszcze komentarze obywateli w radio w samochodzie... "tydzień żałoby to za mało... 3 miesiące..." - nie wiadomo czy się śmiać czy płakać. 
Na krajowej szesnastce standardowo masa remontów, budowa nowej trasy. Ciekawe kiedy zakończą ten bajzel. No, ale gdzieniegdzie można już poczuć się europejskim kierowcą. Cóż, Ewelina dowiozła nas sprawnie do Giżycka. Ja powędrowałem do Babci, która oczekiwała mnie z obiadem. Pozostałem w Giżycku na noc. A Maciej ruszył dalej w drogę... czym jechał? z kim? ile czasu? co przeżył? - nie wiem. Jak założy własnego bloga to się dowiemy ;D

niedziela, 18 kwietnia 2010

Wielkopostna podróż do Wydmin

Wielki Piątek, 02 kwietnia 2010.
Była to przejażdżka, która wiązała się z bardzo nietypowym dla autostopowicza celem. Mianowicie cel stanowiło odbycie ostatniej Drogi Krzyżowej :) tym bardziej że została mi ona zadana w pokucie na spowiedzi ;)
Towarzyszył mi mój brat, Piotrek - człowiek, który w zasadzie wciągnął mnie w świat autostopu.
Do Wydmin zabraliśmy się z pewną parą, która podążała gdzieś hen daleko na święta. W aucie wyraźnie brzmiały odgłosy audycji religijnej w radio. Minęło kilka chwil ciszy, po czym kierowca stwierdził: "nie obawiajcie się, nie jesteśmy świadkami Jehowy" :D
Dojechaliśmy na miejsce. Cel podróży został przeprowadzony. Odchamieni po nabożeństwie udaliśmy się do sklepu po drobne zakupy do domu i wróciliśmy na trasę łapać okazję powrotną. Zatrzymał się żółciutki Ford Fiesta, starszy model, z głośnym silnikiem, w środku nie działały niektóre wskaźniki za deską rozdzielczą, lusterka nie było, bajzel na siedzeniach, słowem... rzęch :) Ale najbardziej zaskoczył nas kierowca. Wracał z pracy z Wydmin... do Stańczyk, miejscowości odległej położonej między Suwałkami a Gołdapią. Zaskoczyło nas jak bardzo ten gość musi być zdesperowany że codziennie dojeżdża do pracy tyle kilometrów, a wierzcie mi, było widać że nie zarabia kokosów. Ponadto bardzo sympatyczny i życzliwy człowiek. Swoim żółtą Fiestą dowózł nas bezpiecznie na miejsce.
Trasa krótka, bo zaledwie 30km w dwie strony, ale z duchowymi przeżyciami.

Przedwielkanocna wyprawa do domu

Wielki Czwartek, Prima Aprillis, tj. 01 kwietnia 2010 :)
Pogoda wyśmienita - nic tylko podróżować. Na tej wyprawie towarzyszył mi Maciej (standardowo) oraz nasza dobra koleżanka z Instytutu Muzyki, Agata, bliżej znana jako Groszi. Wyprawa przebiegła o tyle łatwo i zwinnie, że Groszi załatwiła nam okazję do Mrągowa. Zabraliśmy się z jej znajomym, księdzem. Gość mało rozmowny, ale dobrze prowadził. W Mrągowie Groszi zakończyła swoją krótką podróż. Zaś Maciek i ja ruszyliśmy na przystanek łapać dalej. Do Giżycka podjechaliśmy granatową Vectrą. Prowadził niejaki Jarek. Było o czym pogawędzić, przy okazji wymieniliśmy się numerami telefonów bo Jarek potrzebował osoby z kwalifikacjami do pomocy medycznej do swojej pracy, a my w podzięce za podwiezienie obiecaliśmy się zorientować i podać ewentualne namiary. Także wzajemnie sobie pomogliśmy. Jarek podrzucił nas bezpośrednio na wylot w kierunku Olecka. Tam postaliśmy chwilkę... i zatrzymaliśmy moją znajomą, panią Basię. Oczywiście z racji że trochę się nie widzieliśmy już długo, to było o czym zamienić słowo. Dojechaliśmy do Wydmin, miejscowości, która trochę zarysowała się w moim ziemskim bytowaniu... Zaszliśmy z Maciejem do spożywczaka po 'coś na ząb'. Zaraz potem na trasę, a tam chwila moment i jedziemy dalej. Zabrali nas jacyś warszawiacy, którzy zmierzali na święta do Olecka. Ja wysiadłem we Wronkach a Maciej swobodnie dojechał do Olecka. 
I taka to była nasza przedświąteczna podróż. Zwinnie, ciekawie i bezpiecznie dojechaliśmy do domu :)