Niedziela, 9 maja 2010.
Punkt 11:00 pojawiłem się na trasie we Wronkach. Wystawiłem tabliczkę z kierunkiem "Olsztyn" i do dzieła. Ruch, jak zwykle na "żółtej trasie" - nędzny. Hmmm, byle do Giżycka. Drogą podążali w przeciwnym kierunku ludzie wracający z niedzielnej sumy z pobliskiej kapliczki. Minęło raptem 25 minut. Zatrzymał się ciekawy samochód terenowy. Był to Mitsubishi Pajero, z lawetą. Jadący nim gość kierował się z niedalekiej miejscowości Krzywe, ha, ... do Belgii :) Facet krótko i treściwie rzekł: "Wsiadaj Młody!" Przejechaliśmy może kilkanaście kilometrów, po czym zatrzymał się w jednej z wiosek i prosił chwilkę poczekać. Zostawił mnie z otwartym samochodem, z kluczykami, telefonem komórkowym, bagażami... chyba mi przesadnie zaufał. Miał szczęście, że trafił akurat na mnie. Jednak gdy "chwilka" przedłużyła się do trzydziestu minut, zacząłem tracić stopniowo cierpliwość. Już miałem zakluczyć samochód, pójść oddać mu klucze i łapać dalej. Okazało się że gościu zasiedział się na kawie u kuzyna. Zmęczenie go brało więc chciał się jakoś zregenerować. He.
Całkiem rozmowny był z niego gość, także się specjalnie w trasie nie nudziłem. Przegadaliśmy masę tematów: od perspektyw życia w Polsce, przez problematykę budowy dróg, bezpieczeństwo na drogach, motoryzację, temat Tragedii pod Smoleńskiem aż do Wyborów Prezydenckich. Facet ciekawie gadał, nie powiem. Opowiadał mi także o swojej rodzinie, o 7-letnim synku, który co chwila przeżywa jego wyjazdy do Belgii. A ów gość 9 (że już go tak nazywam) jest mechanikiem i zwozi niesprawne bryczki na lawecie, reperuje je w kraju, po czym sprzedaje już w stanie użytkowym. Widać było, że ma duże doświadczenie zarówno z samymi samochodami jak i z jazdą. Dobrze prowadził.
Przed 14:00 byłem już przy olsztyńskim dworcu. Zapakowałem się w miejski i pojechałem do siebie. Ech, fajnie byłoby jeszcze na niego natrafić. Kiedyś, gdy będę przejeżdżał rowerkiem przez Krzywe, to na pewno wstąpię na kawę pogadać jeszcze trochę :) To była jedna z ciekawszych podróży tego sezonu.
poniedziałek, 10 maja 2010
Zdążyć przed burzą...
Piątek, 7 maja 2010.
Po czwartkowo-piątkowym spotkaniu towarzyskim w podolsztyńskim Dorotowie trzeba było od razu zbierać się do domu, do rodzinnych Wronek. Tym razem Maciek nie towarzyszył mi na trasie. Gdy tylko spakowałem swoje skromne manatki, od razu wsiadłem w mpka nr 21 i od razu na wylot. Z Olsztyna próbowałem się wydostać mniej więcej przez godzinę. Prawdopodobnie było to spowodowane "konkurencją", która również nieco dalej próbowała szczęścia w łapaniu okazji. Nieopodal mnie polował na okazję młody chłopak. W ręku trzymał jakąś mało wyraźną karteczkę z napisem "Bartoszyce". Podszedłem do niego i łapaliśmy razem. W końcu do Biskupca to jeszcze ten sam kierunek. Przy okazji zamieniliśmy słów kilka. Ów autostopowicz, mój imiennik - Paweł, mimo młodego wieku miał dużo większe doświadczenie w jeżdżeniu autostopem ode mnie (jak dobrze pamiętam, to 8-letnie). Wymieniliśmy się ciekawymi historiami z podróży, a także namiarami, co by się kiedyś na trasie skrzyknąć. Po dłuższej rozmowie stwierdziliśmy że mimo faktu iż ciekawie się gada, to razem mamy mniejsze szanse na złapanie okazji. Rozdzieliliśmy się. Kolega w sklepie obok załatwił karton, z którego zmontował wyraźną tabliczkę... i złapał, do samego domu . Ja odjechałem niedługo po nim. Miłe starsze małżeństwo podążało do Węgorzewa przez Kętrzyn. Do Mrągowa podjechałem. Minęliśmy niezłe urwanie chmury. Bałem się, że w Mrągowie będzie lało. Jednak całkiem dobrą pogodę zastałem. Szybko zjadłem coś i w dalej w drogę. Z Mrągowa sprawnie zabrałem się Golfem z pewnym młodym człowiekiem podążającym do Rynu, do pracy. Ekstremalnie szybko dojechaliśmy. Chyba mu się śpieszyło nieźle. W Rynie nieciekawy wylot, pierwszy raz stamtąd próbowałem łapać. Na szczęście szybko zatrzymał się przyzwoity Fiat Brava. Udało się zwiać przed kolejną chmurą, tym razem prawdopodobnie burzową. Kierująca fiacikiem miła pani podrzuciła mnie do Giżycka na wylot na Suwałki. A stamtąd szybciutko kolejny szczęśliwy traf. Gdy podchodziłem na wylot, zamknęły się szlabany na przejeździe kolejowym. Nagromadziła się kolejka samochodów. Tylko wystawiłem karteczkę i już zza drzwi białego Opla Astry wychylił się miły gość mówiąc: "Wsiadaj kolego! Podrzucę Cię!" Bezpiecznie, sprawnie i z miłą rozmową po drodze dojechałem do Wydmin. Pomyślałem, że skoro już jestem w Wydminach, to mógłbym odwiedzić córeczkę. Tak też zrobiłem. Na pobliskiej stacji benzynowej kupiłem Malutkiej łakocie i poszedłem w odwiedziny. Spacerek z Anielcią minął jak zawsze sympatycznie i milutko. Szybko odstawiłem ją do domu, gdyż pojawiła się sroga chmura burzowa. Myślałem, że zdążę dojść na wylot i szybko czymś podjechać do Wronek. Niestety, po drodze z nieba chlusnęło siarczystym deszczem. Nie pozostało mi nic innego, jak zadzwonić po Młodego, co by po mnie wyjechał. Z deszczem nadeszła porywista burza. Przetrwałem jakoś tę nawałnicę... pod daszkiem tablicy ogłoszeń :) Piotrek zjawił się w końcu. Ledwo dojechał. Wycieraczki w samochodzie ledwo wyrabiały normę.
Powoli dojechaliśmy do Wronek. Trochę przemoczony i wycieńczony, ale jednak... w domu :)
Po czwartkowo-piątkowym spotkaniu towarzyskim w podolsztyńskim Dorotowie trzeba było od razu zbierać się do domu, do rodzinnych Wronek. Tym razem Maciek nie towarzyszył mi na trasie. Gdy tylko spakowałem swoje skromne manatki, od razu wsiadłem w mpka nr 21 i od razu na wylot. Z Olsztyna próbowałem się wydostać mniej więcej przez godzinę. Prawdopodobnie było to spowodowane "konkurencją", która również nieco dalej próbowała szczęścia w łapaniu okazji. Nieopodal mnie polował na okazję młody chłopak. W ręku trzymał jakąś mało wyraźną karteczkę z napisem "Bartoszyce". Podszedłem do niego i łapaliśmy razem. W końcu do Biskupca to jeszcze ten sam kierunek. Przy okazji zamieniliśmy słów kilka. Ów autostopowicz, mój imiennik - Paweł, mimo młodego wieku miał dużo większe doświadczenie w jeżdżeniu autostopem ode mnie (jak dobrze pamiętam, to 8-letnie). Wymieniliśmy się ciekawymi historiami z podróży, a także namiarami, co by się kiedyś na trasie skrzyknąć. Po dłuższej rozmowie stwierdziliśmy że mimo faktu iż ciekawie się gada, to razem mamy mniejsze szanse na złapanie okazji. Rozdzieliliśmy się. Kolega w sklepie obok załatwił karton, z którego zmontował wyraźną tabliczkę... i złapał, do samego domu . Ja odjechałem niedługo po nim. Miłe starsze małżeństwo podążało do Węgorzewa przez Kętrzyn. Do Mrągowa podjechałem. Minęliśmy niezłe urwanie chmury. Bałem się, że w Mrągowie będzie lało. Jednak całkiem dobrą pogodę zastałem. Szybko zjadłem coś i w dalej w drogę. Z Mrągowa sprawnie zabrałem się Golfem z pewnym młodym człowiekiem podążającym do Rynu, do pracy. Ekstremalnie szybko dojechaliśmy. Chyba mu się śpieszyło nieźle. W Rynie nieciekawy wylot, pierwszy raz stamtąd próbowałem łapać. Na szczęście szybko zatrzymał się przyzwoity Fiat Brava. Udało się zwiać przed kolejną chmurą, tym razem prawdopodobnie burzową. Kierująca fiacikiem miła pani podrzuciła mnie do Giżycka na wylot na Suwałki. A stamtąd szybciutko kolejny szczęśliwy traf. Gdy podchodziłem na wylot, zamknęły się szlabany na przejeździe kolejowym. Nagromadziła się kolejka samochodów. Tylko wystawiłem karteczkę i już zza drzwi białego Opla Astry wychylił się miły gość mówiąc: "Wsiadaj kolego! Podrzucę Cię!" Bezpiecznie, sprawnie i z miłą rozmową po drodze dojechałem do Wydmin. Pomyślałem, że skoro już jestem w Wydminach, to mógłbym odwiedzić córeczkę. Tak też zrobiłem. Na pobliskiej stacji benzynowej kupiłem Malutkiej łakocie i poszedłem w odwiedziny. Spacerek z Anielcią minął jak zawsze sympatycznie i milutko. Szybko odstawiłem ją do domu, gdyż pojawiła się sroga chmura burzowa. Myślałem, że zdążę dojść na wylot i szybko czymś podjechać do Wronek. Niestety, po drodze z nieba chlusnęło siarczystym deszczem. Nie pozostało mi nic innego, jak zadzwonić po Młodego, co by po mnie wyjechał. Z deszczem nadeszła porywista burza. Przetrwałem jakoś tę nawałnicę... pod daszkiem tablicy ogłoszeń :) Piotrek zjawił się w końcu. Ledwo dojechał. Wycieraczki w samochodzie ledwo wyrabiały normę.
Powoli dojechaliśmy do Wronek. Trochę przemoczony i wycieńczony, ale jednak... w domu :)
środa, 28 kwietnia 2010
z Wydmin do Olsztyna
Niedziela, sielska niedziela... Spacerek z córeczką wokół jeziora w Wydminach.
Stamtąd od razu po odwiedzinach wyruszyłem w trasę. Zdzwoniłem się z Maćkiem. Jechał z Olecka już. Nie chciało mi się bezczynnie czekać, to sobie złapałem coś do Giżycka. Zatrzymał się jakiś miejscowy ziomek z Wydmin. Na wstępie dodał, że będzie głośna jazda (miał schrzaniony tłumik w swoim Audi). Specjalnie mnie ta informacja nie zniechęciła (choć gość chyba nie miał tego na celu). Spokojnie dojechałem sobie do Giżycka. Ów ziomek podwiózł mnie w dogodne dla mnie miejsce. Niedaleko wylotu, przy Twierdzy Boyen umówiłem się z Maćkiem, który już dojeżdżał do Giżycka... Hyundaiem Getz z pewnym dziadkiem, który prał mu mózg nagraniami ludowymi i patriotycznymi po drodze :) Dosiadłem się i podjechaliśmy do pobliskich Wilkas. Tam zaczęliśmy żałować że nie mieliśmy karteczki "Mrągowo", bo wszyscy z rejestrami "NMR... " widząc kartkę "Olsztyn" chyba nie skumali że zawsze mogą nas podrzucić do Mrągowa. Wygłodniali z groszem w portfelu skoczyliśmy po jakieś najtańsze draże do sklepu. Po godzinie łapania w końcu... gość jadący Punciakiem z Suwałk do Grudziądza zatrzymał się i zabrał nas. Podziwiał że chce nam się łapać. Zdawał się być z lekka znudzony życiem :) Po drodze mijaliśmy groźny wypadek, gdzieś przed Biskupcem. Ale my akurat dojechaliśmy w jednym kawałku... ba , jak zawsze. Troszkę czasu nam zeszło, ale sympatycznie się jechało.
poniedziałek, 19 kwietnia 2010
Dwa razy jednym autem :)
Mamy 19 kwietnia (dzień pogrzebu Prezydenta RP i jego małżonki). Po urodzinowym pobycie w rodzinnych Wronkach czas było wracać do Olsztyna. Do Wydmin towarzyszył mi Damian - mój dobry kumpel, maniak rocka lat 60., militariów i historii. Jako autostopowicz posiada status żółtodzioba :) Zorientowałem się po pierwszym jego zdaniu wypowiedzianym podczas łapania okazji... "pewnie nic nie złapiemy..." etc. Odpowiedziałem mu z uśmiechem, żeby go już o to głowa nie bolała. Minęła chwila i zatrzymał się elegancki srebrny Saab 9-3. Podążała nim do Gdańska para w studenckim wieku. Z góry uprzedzili mnie że w Giżycku będę musiał wysiąść, gdyż stamtąd zabierają ludzi do Gdańska. Z żalem przytaknąłem. No nic, jedziemy. Zawsze to trochę do przodu. W tle śmigała płytka Strachów :)
Pomimo iż jechali do centrum Giżycka, to kierowca podrzucił mnie prawie pod Twierdzę Boyen, czyli na wylot do Mrągowa. Podziękowałem za życzliwość i pożegnałem się. No i dalej... stoję, łapię, macham... i nic. Chyba ten pogrzeb sprawił że żaden olsztyniak wyjątkowo nie przejeżdżał po tej trasie. Niespotykane wręcz zjawisko. Po 20 minutach postanowiłem zmienić miejsce łapania. Podążałem ścieżynką w kierunku rozjazdu leśnego. A tu nagle, przejeżdża znajomy Saab z zaznajomioną już sympatyczną parą. Na tyle siedziała tylko jedna osoba. Kierowca pomachał, po czym zatrzymał się i powiedział, że jednak u nich nastąpiła zmiana planów, nie zabrali wszystkich i zahaczają o Olsztyn. Zaproponowali mi dalszą wspólną podróż. Bez namysłu uradowany wsiadłem do auta. Podróż przebiegła cudnie. Rzadkie uczucie... droga prawie pusta, koleś nie żałował sobie prędkości. Złoty z groszami widniał na prędkościomierzu. Jednak gość jechał w niesamowicie opanowany sposób, widać było że już konkretne odległości ma za sobą i doświadczony z niego kierowca. Bez trudu zaufałem jego manualnym zdolnościom. Fajna muzyczka leciała w tle, towarzystwo sympatyczne. Ba, mogłem jechać do Gdańska ;)
Jednak wszystko co dobre, szybko się kończy. W Olsztynie byłem jakoś po 15:00. A sympatyczne trio ruszyło w kierunku Trójmiasta.
Śmieszna podróż. Dwa razy z tymi samymi ludźmi. Z tym że raz to ja ich złapałem, a potem to oni mnie zatrzymali :)
Pomimo iż jechali do centrum Giżycka, to kierowca podrzucił mnie prawie pod Twierdzę Boyen, czyli na wylot do Mrągowa. Podziękowałem za życzliwość i pożegnałem się. No i dalej... stoję, łapię, macham... i nic. Chyba ten pogrzeb sprawił że żaden olsztyniak wyjątkowo nie przejeżdżał po tej trasie. Niespotykane wręcz zjawisko. Po 20 minutach postanowiłem zmienić miejsce łapania. Podążałem ścieżynką w kierunku rozjazdu leśnego. A tu nagle, przejeżdża znajomy Saab z zaznajomioną już sympatyczną parą. Na tyle siedziała tylko jedna osoba. Kierowca pomachał, po czym zatrzymał się i powiedział, że jednak u nich nastąpiła zmiana planów, nie zabrali wszystkich i zahaczają o Olsztyn. Zaproponowali mi dalszą wspólną podróż. Bez namysłu uradowany wsiadłem do auta. Podróż przebiegła cudnie. Rzadkie uczucie... droga prawie pusta, koleś nie żałował sobie prędkości. Złoty z groszami widniał na prędkościomierzu. Jednak gość jechał w niesamowicie opanowany sposób, widać było że już konkretne odległości ma za sobą i doświadczony z niego kierowca. Bez trudu zaufałem jego manualnym zdolnościom. Fajna muzyczka leciała w tle, towarzystwo sympatyczne. Ba, mogłem jechać do Gdańska ;)
Jednak wszystko co dobre, szybko się kończy. W Olsztynie byłem jakoś po 15:00. A sympatyczne trio ruszyło w kierunku Trójmiasta.
Śmieszna podróż. Dwa razy z tymi samymi ludźmi. Z tym że raz to ja ich złapałem, a potem to oni mnie zatrzymali :)
Do Giżycka...
Czwartek, 15 kwietnia 2010.
Maciek wybierał się na stopa po zajęciach chóru. Zaproponował mi, żebym się z nim wybrał. Planowałem odwiedzić w końcu Babcię Anię w Giżycku, u której często robię krótkie przystanki w trasie na obiad. Maciej oczywiście podążał standardowo do Olecka. Po 14:30 byliśmy już na wylotówce w kierunku Mrągowa. Po 20-minutowym łapaniu zatrzymało się przyzwoite Audi Quattro. Prowadziła Ewelina, studentka podążająca do domu, do męża w kierunku Bań Mazurskich. Całą trasę rozmawialiśmy. Radio samo narzuciło temat: Tragedia w Smoleńsku... echh... nie chcę się rozgadywać, ale to coś strasznego. Jednak media zbytnio przemęczają już zaistniałą sytuacją. A tu jeszcze komentarze obywateli w radio w samochodzie... "tydzień żałoby to za mało... 3 miesiące..." - nie wiadomo czy się śmiać czy płakać.
Na krajowej szesnastce standardowo masa remontów, budowa nowej trasy. Ciekawe kiedy zakończą ten bajzel. No, ale gdzieniegdzie można już poczuć się europejskim kierowcą. Cóż, Ewelina dowiozła nas sprawnie do Giżycka. Ja powędrowałem do Babci, która oczekiwała mnie z obiadem. Pozostałem w Giżycku na noc. A Maciej ruszył dalej w drogę... czym jechał? z kim? ile czasu? co przeżył? - nie wiem. Jak założy własnego bloga to się dowiemy ;D
Maciek wybierał się na stopa po zajęciach chóru. Zaproponował mi, żebym się z nim wybrał. Planowałem odwiedzić w końcu Babcię Anię w Giżycku, u której często robię krótkie przystanki w trasie na obiad. Maciej oczywiście podążał standardowo do Olecka. Po 14:30 byliśmy już na wylotówce w kierunku Mrągowa. Po 20-minutowym łapaniu zatrzymało się przyzwoite Audi Quattro. Prowadziła Ewelina, studentka podążająca do domu, do męża w kierunku Bań Mazurskich. Całą trasę rozmawialiśmy. Radio samo narzuciło temat: Tragedia w Smoleńsku... echh... nie chcę się rozgadywać, ale to coś strasznego. Jednak media zbytnio przemęczają już zaistniałą sytuacją. A tu jeszcze komentarze obywateli w radio w samochodzie... "tydzień żałoby to za mało... 3 miesiące..." - nie wiadomo czy się śmiać czy płakać.
Na krajowej szesnastce standardowo masa remontów, budowa nowej trasy. Ciekawe kiedy zakończą ten bajzel. No, ale gdzieniegdzie można już poczuć się europejskim kierowcą. Cóż, Ewelina dowiozła nas sprawnie do Giżycka. Ja powędrowałem do Babci, która oczekiwała mnie z obiadem. Pozostałem w Giżycku na noc. A Maciej ruszył dalej w drogę... czym jechał? z kim? ile czasu? co przeżył? - nie wiem. Jak założy własnego bloga to się dowiemy ;D
niedziela, 18 kwietnia 2010
Wielkopostna podróż do Wydmin
Wielki Piątek, 02 kwietnia 2010.
Była to przejażdżka, która wiązała się z bardzo nietypowym dla autostopowicza celem. Mianowicie cel stanowiło odbycie ostatniej Drogi Krzyżowej :) tym bardziej że została mi ona zadana w pokucie na spowiedzi ;)
Towarzyszył mi mój brat, Piotrek - człowiek, który w zasadzie wciągnął mnie w świat autostopu.
Do Wydmin zabraliśmy się z pewną parą, która podążała gdzieś hen daleko na święta. W aucie wyraźnie brzmiały odgłosy audycji religijnej w radio. Minęło kilka chwil ciszy, po czym kierowca stwierdził: "nie obawiajcie się, nie jesteśmy świadkami Jehowy" :D
Dojechaliśmy na miejsce. Cel podróży został przeprowadzony. Odchamieni po nabożeństwie udaliśmy się do sklepu po drobne zakupy do domu i wróciliśmy na trasę łapać okazję powrotną. Zatrzymał się żółciutki Ford Fiesta, starszy model, z głośnym silnikiem, w środku nie działały niektóre wskaźniki za deską rozdzielczą, lusterka nie było, bajzel na siedzeniach, słowem... rzęch :) Ale najbardziej zaskoczył nas kierowca. Wracał z pracy z Wydmin... do Stańczyk, miejscowości odległej położonej między Suwałkami a Gołdapią. Zaskoczyło nas jak bardzo ten gość musi być zdesperowany że codziennie dojeżdża do pracy tyle kilometrów, a wierzcie mi, było widać że nie zarabia kokosów. Ponadto bardzo sympatyczny i życzliwy człowiek. Swoim żółtą Fiestą dowózł nas bezpiecznie na miejsce.
Trasa krótka, bo zaledwie 30km w dwie strony, ale z duchowymi przeżyciami.
Była to przejażdżka, która wiązała się z bardzo nietypowym dla autostopowicza celem. Mianowicie cel stanowiło odbycie ostatniej Drogi Krzyżowej :) tym bardziej że została mi ona zadana w pokucie na spowiedzi ;)
Towarzyszył mi mój brat, Piotrek - człowiek, który w zasadzie wciągnął mnie w świat autostopu.
Do Wydmin zabraliśmy się z pewną parą, która podążała gdzieś hen daleko na święta. W aucie wyraźnie brzmiały odgłosy audycji religijnej w radio. Minęło kilka chwil ciszy, po czym kierowca stwierdził: "nie obawiajcie się, nie jesteśmy świadkami Jehowy" :D
Dojechaliśmy na miejsce. Cel podróży został przeprowadzony. Odchamieni po nabożeństwie udaliśmy się do sklepu po drobne zakupy do domu i wróciliśmy na trasę łapać okazję powrotną. Zatrzymał się żółciutki Ford Fiesta, starszy model, z głośnym silnikiem, w środku nie działały niektóre wskaźniki za deską rozdzielczą, lusterka nie było, bajzel na siedzeniach, słowem... rzęch :) Ale najbardziej zaskoczył nas kierowca. Wracał z pracy z Wydmin... do Stańczyk, miejscowości odległej położonej między Suwałkami a Gołdapią. Zaskoczyło nas jak bardzo ten gość musi być zdesperowany że codziennie dojeżdża do pracy tyle kilometrów, a wierzcie mi, było widać że nie zarabia kokosów. Ponadto bardzo sympatyczny i życzliwy człowiek. Swoim żółtą Fiestą dowózł nas bezpiecznie na miejsce.
Trasa krótka, bo zaledwie 30km w dwie strony, ale z duchowymi przeżyciami.
Przedwielkanocna wyprawa do domu
Wielki Czwartek, Prima Aprillis, tj. 01 kwietnia 2010 :)
Pogoda wyśmienita - nic tylko podróżować. Na tej wyprawie towarzyszył mi Maciej (standardowo) oraz nasza dobra koleżanka z Instytutu Muzyki, Agata, bliżej znana jako Groszi. Wyprawa przebiegła o tyle łatwo i zwinnie, że Groszi załatwiła nam okazję do Mrągowa. Zabraliśmy się z jej znajomym, księdzem. Gość mało rozmowny, ale dobrze prowadził. W Mrągowie Groszi zakończyła swoją krótką podróż. Zaś Maciek i ja ruszyliśmy na przystanek łapać dalej. Do Giżycka podjechaliśmy granatową Vectrą. Prowadził niejaki Jarek. Było o czym pogawędzić, przy okazji wymieniliśmy się numerami telefonów bo Jarek potrzebował osoby z kwalifikacjami do pomocy medycznej do swojej pracy, a my w podzięce za podwiezienie obiecaliśmy się zorientować i podać ewentualne namiary. Także wzajemnie sobie pomogliśmy. Jarek podrzucił nas bezpośrednio na wylot w kierunku Olecka. Tam postaliśmy chwilkę... i zatrzymaliśmy moją znajomą, panią Basię. Oczywiście z racji że trochę się nie widzieliśmy już długo, to było o czym zamienić słowo. Dojechaliśmy do Wydmin, miejscowości, która trochę zarysowała się w moim ziemskim bytowaniu... Zaszliśmy z Maciejem do spożywczaka po 'coś na ząb'. Zaraz potem na trasę, a tam chwila moment i jedziemy dalej. Zabrali nas jacyś warszawiacy, którzy zmierzali na święta do Olecka. Ja wysiadłem we Wronkach a Maciej swobodnie dojechał do Olecka. I taka to była nasza przedświąteczna podróż. Zwinnie, ciekawie i bezpiecznie dojechaliśmy do domu :)
środa, 10 marca 2010
Błyskawicznie do Olsztyna :)
Niedziela, 7 marca 2010.
Tego dnia byłem pewien, że będę stopa będę łapał sam. A tu Maciej się odezwał, że jednak chce jechać. Ustawił się na oleckiej wylotówce jakoś po 12:00 i niedługo potem zatrzymał półciężarówkę podążającą prosto do Olsztyna. Udało mu się załatwić sprawę tak, żebym dosiadł się we Wronkach. No i wsiadłem :)
Tyle, że już na samym początku okazało się, że jeden z pasażerów będzie musiał obyć się bez pasów bezpieczeństwa. Pojazd nie był jakoś wybitnie wyposażony... mimo tego, że był to Mercedes. Kierowca konkretnie wracał z Wilna do Nowego Miasta Lubawskiego. Rozmawiało się bardzo sympatycznie i szeroko tematycznie... od problematyki polskich dróg po muzykę i życiowe ideały. Kierowca był wyluzowany, widać było że w tym zawodzie od wczoraj nie robi. Jechał dosyć odważnie, ale lęku nie było, gdyż czuło się że jedziemy z weteranem szos. W kilku momentach oczywiście było czuć prędkość i napięcie, ale kierowca na to odrzekł: "spokojnie Młody, dzieci w domu na mnie czekają, mi nie śpieszno na tamten świat" :) Najlepszy tekst padł jednak za Mrągowem, kiedy to wlekliśmy się za kolumną samochodów z ciężarówą na przedzie... "K...wa, co to , procesja? Do Częstochowy? Chyba nie ta pora?"
Bardzo fajnie się jechało, poza tym że Maciek jechał bez pasów :) Sprawnie i od razu na miejsce. To była ewidentnie najfajniejsza przeprawa tego sezonu... no, ale sezon dopiero się rozpoczął ;)
Tego dnia byłem pewien, że będę stopa będę łapał sam. A tu Maciej się odezwał, że jednak chce jechać. Ustawił się na oleckiej wylotówce jakoś po 12:00 i niedługo potem zatrzymał półciężarówkę podążającą prosto do Olsztyna. Udało mu się załatwić sprawę tak, żebym dosiadł się we Wronkach. No i wsiadłem :)
Tyle, że już na samym początku okazało się, że jeden z pasażerów będzie musiał obyć się bez pasów bezpieczeństwa. Pojazd nie był jakoś wybitnie wyposażony... mimo tego, że był to Mercedes. Kierowca konkretnie wracał z Wilna do Nowego Miasta Lubawskiego. Rozmawiało się bardzo sympatycznie i szeroko tematycznie... od problematyki polskich dróg po muzykę i życiowe ideały. Kierowca był wyluzowany, widać było że w tym zawodzie od wczoraj nie robi. Jechał dosyć odważnie, ale lęku nie było, gdyż czuło się że jedziemy z weteranem szos. W kilku momentach oczywiście było czuć prędkość i napięcie, ale kierowca na to odrzekł: "spokojnie Młody, dzieci w domu na mnie czekają, mi nie śpieszno na tamten świat" :) Najlepszy tekst padł jednak za Mrągowem, kiedy to wlekliśmy się za kolumną samochodów z ciężarówą na przedzie... "K...wa, co to , procesja? Do Częstochowy? Chyba nie ta pora?"
Bardzo fajnie się jechało, poza tym że Maciek jechał bez pasów :) Sprawnie i od razu na miejsce. To była ewidentnie najfajniejsza przeprawa tego sezonu... no, ale sezon dopiero się rozpoczął ;)
niedziela, 7 marca 2010
Szybki poranny wypad do Wydmin
Nie ma jak sobotni poranek... nie ma jak zapach asfaltu skąpanego w słońca odbiciu po 10:00 :) Wyruszyłem do Wydmin, by zobaczyć się ze swoją córeczką Anielką, a przy okazji do fryzjera doprowadzić swój wygląd do porządku. Podróż krócióteńka, bo zaledwie 20-minutowa. Ale to dlatego że to jedynie 15km i że poszczęściło mi się po cholerze. Z Wronek zabrał mnie już pierwszy napotkany przeze mnie samochód. W dodatku był to mój znajomy z pobliskich Kruklanek, rzeźbiarz, pan Józef. Pogawędziliśmy w trasie chwilkę o miejscowej aktywności kulturalnej... refleksje były różne :) Wysiadłem w Gawlikach Wielkich, tj. na półmetku całego odcinka. Tylko wystawiłem rękę, a tu kolejna okazja. Jakiś sympatyczny Pan wracał właśnie z pobliskiej budowy starym zakurzonym Iveco. Ledwo zdąrzyliśmy zamienić dwa słówka o pogodzie i już dojechaliśmy do Wydmin. Córeczka nie musiała długo na mnie oczekiwać ;)
Z powrotem po wizycie u fryzjera zabrał mnie już tato... też przyjechał skrócić się na głowie :)
Krótki ale przyjemny wypad. No, ale jutro czeka mnie powrót do Olsztyna...
piątek, 5 marca 2010
do Wronek... ze wspomnieniami po drodze :)
Nadszedł kolejny weekend, kiedy to postanowiłem przeprawić się autostopem do rodzinnej miejscowości. Kolejny raz towarzyszył mi Maciej - wcześniej wspomniany współlokator studiujący na naszym muzycznym kierunku. Na wylocie z Olsztyna stanęliśmy o 12:35. Minął ledwo kwadrans i zatrzymaliśmy okazję do Giżycka. Podjechaliśmy Toyotą Corollą ze studentem weterynarii. Podczas podróży padła propozycja by włączyć w odtwarzaczu CD moją płytę :) tak też się stało. Kolega-kierowca miał tendencję do bliskiego podjeżdżania pod inne pojazdy, co mnie z lekka stresowało. Jednak wynika to z mojego powypadkowego lęku, który zwyczajnie muszę w sobie przezwyciężyć... bo zwyczajnie z tym przesadzam. Wysiedliśmy w Giżycku pod szpitalem miejskim. Powędrowaliśmy do mojej Babci, która oczekiwała nas z obiadem :) Jednak po godzinie sielanki stwierdziliśmy że czas nas z lekka goni i trzeba ruszać dalej. Ustawiliśmy się na obwodówce giżyckiej. Zatrzymywaliśmy nadjeżdżające samochody i przy okazji spokojnym krokiem podążaliśmy w kierunku wylotówki na Suwałki. Szło nam dosyć kiepsko. Na obwodówce nie było konkretnego pobocza, co dosyć utrudniało sprawę. Przespacerowaliśmy pół obwodnicy... za przejazdem kolejowym zatrzymała się Skoda Fabia. Zerkam do środka wypytując się czy dojedziemy do Olecka, a tu... Aneta - moja koleżanka sprzed lat, pierwsza miłość (nieodwzajemniona :P ). Zabraliśmy się do Wydmin. W Wydminach zaś zastała nas już szarówka - pora zazwyczaj niesprzyjająca "stopowiczom". Po 30 minutach prób złapania okazji musieliśmy zrezygnować... tym bardziej, że dokoptował się do nas mój kolega z czasów podstawówki - Łukasz. Skapitulowaliśmy. Do Wydmin wyjechał po nas Piotr - mój brat. We Wronkach zakończyłem, swoją podróż, a Maciek zadzwonił awaryjnie po kolegę z Olecka. No cóż... nie do końca autostopem, ale jednak... na miejscu. Miło było napotkać po drodze znajomych sprzed lat i powspominać stare dobre czasy...
poniedziałek, 1 marca 2010
Powrotna przeprawa do Olsztyna
... na trasie ponownie towarzyszył mi Maciek, który dojechał ciężarówką z Olecka do Wronek. Ba, co to dla niego :) Dalej przejąłem smykałkę i z uroczą karteczką z napisem "Olsztyn" próbowałem zatrzymać kolejne nadjeżdżające pojazdy. Znalazł się ochotnik. Był nim mój znajomy, miejscowy organista Roman S. Z racji, że długo już pana Romana nie widziałem, to było o czym pogadać. Wysiedliśmy w Giżycku, a w zasadzie za. Był to leśny ponury rozjazd na Kętrzyn i Mrągowo. Ustawiliśmy się w odpowiednim miejscu, po czym godzinę z haczykiem lekko przemarznięci popołudniowym klimatem staliśmy w nadziei że nie trzeba będzie zrezygnować i udać się na pobliską stację kolejową. Powoli zaczęło się ściemniać. Nagle zatrzymał się bus z dobrze renomowanej firmy turystycznej. Z niedowierzaniem spojrzałem na sympatycznego kierowcę, po czym powiedziałem, że nie mamy pieniędzy na płatny transport (oczywiście z lekka przekłamałem temat). Kierowca rzekł, iż za piątaka od łebka może nas podrzucić do samego Olsztyna. Miał już w zasadzie fajrant, bus był prawie pusty. Bez większego zastanowienia wsiedliśmy. Podróż przebiegła komfortowo i bezpiecznie. Po godz. 17:30 dojechaliśmy do Olsztyna. Wysiedliśmy na Lubelskiej, ulicy położonej na terenie tzw. Warmińsko-Mazurskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej... nic innego jak obszar przemysłowy. A w niedzielę żaden autobus miejski tędy nie przejeżdża... bo po co w końcu? Mieliśmy więc niezły spacerek na dworzec. Stamtąd już w linię 20 ma Pieczewo i zajechaliśmy na miejsce.
Pierwsza przejażdżka w sezonie
Koniec lutego. Idzie wiosna. Czuć ją wyraźnie, nie tylko w powietrzu. Finanse także dały o sobie znać. Odebrałem to jako pretekst do rozpoczęcia sezonu autostopowego J Razem z kolegą Maciejem, który również na Rockefellera nie wygląda, wybraliśmy się 26 lutego na wylotówkę z Olsztyna w kierunku Mrągowa. Moim celem były Wydminy, gdzie zamierzałem odwiedzić swoją kochaną córeczkę, zaś Maciek wybierał się do domu, do Olecka. Wyciągnąłem z plecaka swoje magiczne urocze karteczki i rozpoczęliśmy…
Na wylotówce czekaliśmy około 45 minut. Maciej już od początku próbował mnie wyprowadzić z równowagi trzeszcząc nad uchem, że się nie uda (bardzo mu było do śmiechu wtedy J ). Nagle zatrzymał się przyzwoity Volkswagen Transporter. Kierowca podrzucił nas do centrum Mrągowa. Rozmawiało się bardzo miło i ambitnie, poruszyliśmy tematy wiodące od problematyki przebudowy polskich dróg do opłacalności grywania autorskich koncertów . Na finał naszej przejażdżki Panu podarowałem mój płytowy materiał promocyjny, z czego bardzo się ucieszył.
W Mrągowie zaczęło nam się z lekka dłużyć. Pora nieuchronnie zmierzała ku wieczorowi. Podczas łapania okazji strzelaliśmy do siebie śmiesznymi tekstami ,ale Maćkowi jeden udał się konkretnie. Gdy nadjeżdżał samochód, Maciek wypowiadał magiczne hasło: „I on już wie…”. W końcu zatrzymał się… widok oleckich tablic wywołał w nas ogrom radości. Zapakowaliśmy się w Daewoo Lanosa, po czym Pan stopniowo przyspieszając oświadczył że się spieszy. W milczeniu jakoś zniosłem złotówkę z groszami, która widniała przez większość jazdy za deską rozdzielczą. Emocjonalnie, ale sprawnie dojechałem do Wydmin, Maciek do godziny 16:00 był już w Olecku… a facet się nie spóźnił J
Wspomnienia – początki …2009
Tamten rok był dla mnie zdecydowanie przełomowym pod względem jeżdżenia autostopem. Za czasów gimnazjum i liceum rozpoczynałem już samodzielne śmiganie na „okazję” jednak były to śmiesznie malutkie ilości kilometrów. Za to właśnie w roku 2009 kiedy to po wielu burzliwych przejściach w moim życiu osobistym spędziłem całe wakacje poza rodzinnym domem, rozpoczęły się wyjazdy m.in. na festiwale piosenki autorskiej. Gitara w rękę, plecak na plecy i na „wylotówkę”… Zaczęło się od skromnej jazdy na trasie Lubawa – Olsztyn, aż wreszcie zmierzyłem się z konkretniejszą odległością i przeżyłem podróż z południowo-wschodniego krańca Polski. To było coś. Poczułem totalną beztroskę, poznałem smak prawdziwej szalonej przygody. I od tej pory postanowiłem przemierzać kraj autostopem przy każdej lepszej okazji.
Jak już zostało wspomniane na blogu, moją priorytetową trasą stał się odcinek z Olsztyna do Wronek pod Oleckiem (przez Mrągowo, Ryn, Giżycko). We Wronkach mieści się mój rodzinny dom. Wiadomo, że postać studenta raczej nie kojarzy się z zapasem wystarczającej ilości gotówki pod ręką, a ja z pewnością potwierdzam tą utartą regułę. Tak więc zamiast pociągami i autobusami, w których podróż często staje się monotonna i mozolna, zacząłem również poruszać się „okazją”.
Nadchodzi sezon 2010. Ciekaw jestem ile przygód spotka mnie tym razem.
Pojeździmy… zobaczymy J
Subskrybuj:
Posty (Atom)